Uzależnienie, według Wikipedii, to „nabyty stan zaburzenia zdrowia psychicznego i fizycznego, który charakteryzuje się okresowym lub stałym przymusem wykonywania określonej czynności”. Dla mnie uzależnienie to powolne (choć czasem bywa i szybkie) zabijanie się psychiczne i fizyczne, które bardzo ciężko przerwać. Mam za sobą uzależnienie od narkotyków, alkoholu i swego czasu od leków. Ale najgorszym do przezwyciężenia stało się uzależnienie od autoagresji. Wydaje się to być bardzo niezrozumiałe. Jak można uzależnić się od robienia sobie krzywdy…? Alkohol, narkotyki zmieniają stan świadomości…nadmierne ćwiczenie ma na celu poprawę wyglądu i kondycji, ale cięcie się? Przypalanie? Bicie się? Przecież to nie ma sensu… Jak można uzależnić się od oszpecania się…? A jednak można i to bardzo silnie. Przyczyny sięgnięcia po żyletkę mogą być różne. Doświadczenie przemocy, nieumiejętność patrzenia w głąb siebie, słabe relacje w rodzinie, z rówieśnikami, zaburzenia psychiczne. Zaczęłam się okaleczać w wieku 13 lat. W okresie, kiedy nastolatek zaczyna silnie kształtować swoją tożsamość, zaczyna być bardziej świadomy świata, tego, co się wokół dzieje. Doświadczyłam przemocy w rodzinie, przemocy seksualnej, miałam bardzo słabe, toksyczne więzi w rodzinie i z rówieśnikami. Nikt mnie nie nauczył nazywać emocji, które czułam. Dorastałam więc w kompletnej nieświadomości siebie, innych, świata. Nie miałam do nikogo zaufania, nie potrafiłam rozmawiać.
Cięcie się było, jak zbawienie…dawało uczucie ulgi… Działało jak narkotyk. Wszystkie problemy znikały, żeby potem powrócić jednak ze zdwojoną siłą. Ale to było nieważne. Nie od razu okaleczałam się tak często. Najpierw raz na jakiś czas. Potem jednak potrzebowałam coraz częściej i częściej. Wstydziłam się tego, jak wyglądam i co robię. Ale napięcie, które odczuwałam, było coraz silniejsze, a ja nie potrafiłam sobie z nim radzić. Wraz z krwią wypływało ze mnie to, co złe. Z czasem potrzeba takich zachowań była coraz większa, a ulga coraz krótsza. Wpadłam w błędne koło. Cięcie się zaczęło wywoływać u mnie złość i rozdrażnienie, napięcie, nad którym nie potrafiłam zapanować, więc znowu się cięłam… Po kilku latach stało się to mechaniczne. Czułam ogromną pustkę w środku i wokół mnie. Ukrywałam blizny pod długimi rękawami koszul i długimi nogawkami. Wstydziłam się spojrzeń ludzi. Wstydziłam się komukolwiek powiedzieć. O alkoholu, o narkotykach mówi się w telewizji, czyta w gazetach, są specjalistyczne poradnie. A o autoagresji cisza. Problem jest poważny, ale jest tematem tabu. W końcu, jeśli się o czymś nie mówi, to problem nie istnieje. Jednak istnieje i dotyczy coraz większej liczby nastolatków. Jest jednak społecznie wstydliwy, nieakceptowalny. Ja walczyłam ze sobą ponad 20 lat. Powoli, powoli wychodzę z tej spirali gniewu, poniżenia, braku wartości. Pomaga mi bardzo moja terapeutka, wspaniała psychiatra, która leczy mnie od lat i życzliwi ludzie. Wszystkie te osoby dają mi poczucie bezpieczeństwa i akceptacji, tak ważne dla każdego człowieka…zwłaszcza, gdy wychodzi się z uzależnienia…
Autorka: Ewa R.
Zdjęcie: https://pixabay.com/