Przemoc w szkole -historia prawdziwa

Jestem mamą prześladowanego dziecka. Matką, która na dźwięk słowa „szkoła” dostaje dreszczy.

Mój syn jest ślicznym chłopcem, najważniejszym mężczyzną w moim życiu. Kiedy skończył rok, wyprowadziłam się od męża i rozpoczęliśmy samodzielne życie we dwoje. Poświęcałam mu niemal każdą chwilę, rezygnując z życia towarzyskiego, czy możliwości dodatkowej pracy (czyli z bogactwa i luksusów jakie daje praca w szkole ;)). Kiedy syn stał się uczniem, do zwyczajnej troski o jego zdrowie i szczęście dołączyła nerwica szkolna. Może nie od razu, ale już po pierwszym półroczu klasy pierwszej.

Początkowo chodziło o jego dysleksję. Miał opinię z poradni, która nie była brana pod uwagę przez wychowawcę. Codziennie słyszałam, jak to on się kręci, jak nie uważa, jak nie spisuje z tablicy. Cóż – dziecko z zaburzonym analizatorem wzroku i słuchu siedziało w ostatniej ławce… Po przetrwaniu pierwszych trzech lat rozpoczęła się klasa IV. I tu pomyślałam – „uff, zmienia się wychowawca. Będzie lepiej”. Taa…

Biję się w pierś – jest w tym wiele mojej winy. Nie słuchałam dziecka. Słyszałam, jak mówi, ale nie wsłuchiwałam się. Mogę się tłumaczyć: wychowywałam go sama, jestem nauczycielem, miałam wiele pracy i ciągle jakieś problemy finansowe. Jednak dzieci zawsze wysyłają sygnały. Zawsze. Chciejmy ich słuchać, bo jeśli tego nie zrobimy, przestaną one z nami rozmawiać.

Pamiętam jak syn mówił – „Bartek zmienił się mamo, teraz jest taki chamski”. Moja odpowiedź – „tak, tak… wszyscy się zmieniliście”. Nie spytałam dlaczego, co to znaczy, że jest chamski. Wstyd mi za to. Może coś potoczyłoby się inaczej? Kolejny sygnał – syn opowiedział jak nauczycielka języka polskiego pokazała całej klasie jego zeszyt mówiąc, że ładniej piszą w przedszkolu, że powinien cofnąć się do klasy pierwszej itp. Ta sama nauczycielka stawiała jedynkę za jedynką ze sprawdzianów. Opinia o dysleksji była w dzienniku… Potem zaczęły się problemy zdrowotne syna. Cierpiał na zanik kości w śródstopiu, nie ćwiczył na zajęciach wf-u; dostał sterydy, bardzo przytył.

Dopiero po dwóch latach, czyli w VI klasie, dowiedziałam się co się dzieje w szkole. Poinformowała mnie o tym jedna z mam. Ona bywała w szkole codziennie, tak często jak dokuczano jej synowi – miał on zespól Aspergera. Powiedziała mi, że syn siedzi sam na każdej przerwie, że nikt się do niego nie odzywa, że grupa chłopców prześladuje go, wyśmiewa, dokucza, upokarza przy całej klasie. Dowiedziałam się, że nauczyciele niektórych przedmiotów podkręcają całą sytuację komentując prace pisemne syna, twierdząc, że „nie ma dyslektyków tylko matołki”, że matka załatwiła mu opinię w poradni żeby nie musiał się uczyć. Syn był więc: debilem, matołkiem, Downem, czarnuchem, brudasem, grubasem, tłuściochem i gejem. Do tego dochodziły naśmiewania się ze mnie, takie szczeniackie, durne typu – „jak twoja stara wchodzi na wagę to widzi swój numer telefonu”.

Co na to szkoła? Cóż… na każdym korytarzu są dyżury podczas przerw, a w każdej klasie nauczyciel podczas lekcji. Chyba ktoś powinien coś zauważyć. Otóż nie.

Co ja na to jako matka? Najpierw przeszukałam Internet w poszukiwaniu jakiegoś artykułu, porady. To było ponad 10 lat temu, nie znalazłam wiele. Porozmawiałam więc z koleżanką – psychologiem w mojej szkole. Przygotowałam się do rozmowy z synem. Trudnej rozmowy. Zapytałam czy to prawda, jak często takie sytuacje maja miejsce, czy ktoś mu pomaga w szkole.

Teraz pisząc mam łzy w oczach. Wyobrażałam sobie jak czuło się moje dziecko w szkole. On sam w kącie, reszta śmieje się patrząc na niego. Podział na grupy podczas lekcji przyrody – syna nikt nie wybrał. Został sam. Przechodząc korytarzem słyszał wyzwiska i był sam… Wyobraziłam sobie, że mnie to spotyka w pracy. Koszmar.

Poinformowałam syna, że wybieram się do wychowawczyni, że nie mogę tego tak zostawić. Wychowawczyni – matki niepełnosprawnego dziecka. Zapytałam więc, jak ona może nie reagować na wyzwiska typu „jesteś Downem”. Jak matka niepełnosprawnego dziecka przechodzi obojętnie wobec takich słów. Poprosiłam o spotkanie z rodzicami owych agresorów.

Bardzo stresowałam się przed tym spotkaniem. Jestem dość otwarta w swoich wypowiedziach, a nie chciałam powiedzieć zbyt wiele. Wiadomo co cisnęło się na usta – wiązanka niecenzuralnych słów zakończona „od mojego syna z daleka bo…”

Przygotowałam się. Sprawdziłam przepisy prawa dotyczące prześladowania i agresji psychicznej. Poukładałam sobie w głowie to co chcę powiedzieć.

To było bardzo trudne. Nie miałam pewności czy moja akcja nie nasili zachowań agresywnych. Czy nie pogorszę sytuacji. Wiadomo, że nie chciałam by to co zrobię odbiło się na moim synu.

Najpierw była rozmowa z rodzicami. Informacja, że ich ukochane skarby, uczniowie z najwyższą średnią w klasie, grzeczne i poukładane przy rodzicach, są przyczyną nerwicy szkolnej mojego syna była trudna do przekazania. Zwróciłam uwagę na to co mnie najbardziej oburza u ludzi: nie ma nadludzi. Jednemu powodzi się lepiej, drugiemu gorzej ale każdy z nas jest człowiekiem. Tylko człowiekiem. I nie ma takiego prawa, które pozwala kogokolwiek poniżać. Swój długi wywód zakończyłam oświadczając, że jeśli sytuacja nie poprawi się, podejmę kolejne kroki.

Kiedy przyszli uczniowie, zapytałam ich dlaczego uważają, że są lepsi. Nie umieli odpowiedzieć. Jedyną winą syna było kolegowanie się z chłopcem, którego nikt nie lubił. Oczywiście oznajmiłam chłopcom, że popełniają przestępstwo i co za nie grozi. Mimo zdziwionych min rodziców powiedziałam im, że zgłoszę tę sprawę na policję jeśli nie przestaną.

            Dla mnie i mojego syna sytuacja w szkole był tragiczna. Ja, jako matka, cierpiałam z powodu krzywdy jaka go spotyka i z własnej bezsilności. On cierpiał, bo doświadczał tego wszystkiego codziennie. Nie zgłaszał się na lekcji, nie odpowiadał ustnie nawet jeśli był przygotowany.

Dla jego prześladowców była to dobra zabawa, rozrywka. Nie mieli poczucia winy, któryś nawet powiedział, że to tylko żarty a on się przejmuje. Agresorzy nie zdawali sobie sprawy, jak wielkie cierpienia przechodzą ofiary ich postępowania, oraz jak negatywne skutki natury zarówno psychicznej jak i fizycznej niesie za sobą prześladowanie, wykluczenie, szykanowanie.

Co jeszcze zrobiłam? Zrezygnowałam z wszystkich zajęć pozalekcyjnych, przestałam angażować się w dodatkowe projekty i skupiłam na dziecku. Tak, częściowo z poczucia winy. Zaczęliśmy podróżować po Polsce, spędzać więcej czasu razem. Pojawił się w domu pies, adoptowany ze schroniska, i szybko stał się wielką miłością syna. A ja znów widziałam jak się śmieje.

Autorka: EwusiaaL

Zdjęcie: Free-Photos, pixabay.com