Od kilku lat prowadzę walkę nad kontrolą impulsów. Do pewnego momentu byłam w stanie się pociąć, chcąc wyregulować napięcie pochodzące z różnych emocji. Nie wiem, jak to jest u innych, ale wiem, że u mnie chęć pocięcia się wywoływały również pozytywne emocje. Liczyło się tylko napięcie… dobre, złe…nieważne. Liczyło się, żeby zniknęło. Tak więc emocje = napięcie… napięcie = impuls. No i co z tym impulsem zrobić? Moje stare metody radzenia sobie, to była od razu wszelkiego rodzaju autoagresja, jak przypalanie się, cięcie czy napady bulimiczne. Ale też palenie papierosów, nadużywanie leków, a w dalszej przeszłości nadużywanie narkotyków i alkoholu.
Nie były to zbyt zdrowe metody. Dzisiaj staram się pracować nad własnymi emocjami w trakcie sesji terapeutycznych. Po 23 latach autoagresji udało mi się ją opanować. Jak? Dzięki ciężkiej pracy własnej i terapii. To, czego mi brakowało do tej pory… i co jest istotą zachowań impulsywnych, to brak refleksji. Refleksji nad tym, skąd pojawił się impuls i dokąd mnie prowadzi. Dzięki terapii zyskuję wiedzę o sobie, o podłożu swoich zachowań, także tych autoagresywnych. Doprowadziło to do tego, że zanim coś robię (autoagresywnego), przystaję na moment i pytam samą siebie: „co mi to da?”. Miałam bardzo bogaty repertuar zachowań autoagresywnych i mam bardzo bogate doświadczenie, co daje mi podłoże do refleksji. Pamiętam dobrze momenty, gdy się cięłam, rzucałam wszystkim, co miałam pod ręką czy przedawkowywałam leki. Pamiętam cierpienie, które mnie do tego doprowadzało, jak i jeszcze większe cierpienie już po fakcie. Jednak praca nad sobą przynosi efekty. Potrafię się zatrzymać, jak trzeba, zrobić krok w tył. Potrafię ze sobą rozmawiać.
Co jeszcze u mnie było przyczyną zachowań impulsywnych… szybka gratyfikacja. Nie rozumiałam, albo nie chciałam zrozumieć, że czasami warto poczekać, pomyśleć nad innym rozwiązaniem, które wymaga może trochę więcej wysiłku. To mnie przerażało. Wysiłek. Słowo, którego z pewnością nie było na pierwszym miejscu w moim słowniczku. Dzisiaj zdaję sobie sprawę, że ten wysiłek (duży czy mały) przynosi owoce. Dojrzewam, jako człowiek, córka, siostra, kobieta, koleżanka czy pracownik. I mogę zagwarantować, że wreszcie czuję zadowolenie z siebie. Zajęło mi to lata. I oczywiście nie zawsze jest dobrze. Cały czas walczę ze swoimi demonami. Ale nie są one już aż tak straszne i nie mają nade mną tak ogromnej władzy. Naprawdę warto trochę się wysilić, by w tym zwariowanym życiu i świecie odnaleźć siebie.
Autorka: Ewa R.
Zdjęcie: https://pixabay.com/