Lasagne bolognese, ciasto czekoladowe z malinami, naleśniki z nutellą. Przyznajcie się, że sama myśl o tych rzeczach powoduję u Was ogromną na nie ochotę. Wszyscy uwielbiamy próbować nowych smaków i delektować się nimi. Spędzamy wiele godzin w kuchni, aby coś pysznego przygotować. Jedzenie jest dla nas czymś przyjemnym. Jednak okazuję się, że nie dla wszystkich.
Bulimia. Tak dla wielu brzmi wyrok. To zaburzenie odżywiania charakteryzuje się napadami objadania się, po których występują zachowania takie jak: wywoływanie wymiotów, głodówki, użycie środków przeczyszczających, nadmierne ćwiczenia fizyczne. Wyróżnia się dwa typy:
a) typ przeczyszczający, czyli wymiotowanie lub
używanie środków przeczyszczających
b) typ nieprzeczyszczający, czyli stosowanie głodówek i lub nadmierne ćwiczenia
fizyczne
Zaburzenie to jest bardzo uciążliwe i zabiera bardzo dużo energii. Aby uświadomić innym, jak to wygląda z punktu osoby chorej opiszę je na swoim przykładzie. Najpierw wystąpiło u mnie zaburzenie tzw. jedzenie kompulsywne, była też ortoreksja, a następnie właśnie bulimia. Pamiętam do dziś jak to wszystko wyglądało. Gdy nadchodził napad, czyli moment objadania się nie potrafiłam się kontrolować. Szłam do kuchni i dosłownie mówiąc rzucałam się na jedzenie, jadłam wszystko, co było w lodówce i szafkach. Pochłaniałam tysiące kalorii naraz, gdzie dla normalnego człowieka to jest niewyobrażalne. Jadłam do takiego stopnia, gdzie czułam, że mój brzuch nie wytrzyma, że zaraz eksploduje, ale ja wciąż jadłam i jadłam. Była we mnie inna osoba, która kontrolowała (a raczej nie kontrolowała) każdy mój ruch, każde sięgnięcie po następne jedzenie. Nie potrafiłam przestać. Po napadach były wyrzuty sumienia, poczucie winy, poczucie beznadziejności. Nienawidziłam się za to, a jednocześnie nie umiałam tego przerwać. Była również chęć ukarania się i tak chęć zamieniała się w czyny samookaleczania. Był to przymus psychiki. Czułam zawsze jak mocno serce mi biło, jakby było dzwonem. Ręce same wpychały jedzenie, jak jakaś nieznana siła. Na początku napad występował raz w tygodniu, ale później były to dwa razy, a czasem nawet i cały tydzień. Wiele razy po takich napadach próbowałam wymiotować, ale nigdy mi się to nie udało. Za to stosowałam głodówki i bardzo dużo ćwiczyłam. Co się jeszcze z tym wiązało? Myślałam ciągle o jedzeniu, o kaloriach i o tym, co będę jadła na następny dzień. Sprawdzałam każdy produkt, pod względem kalorii. Ćwiczyłam codziennie i wciąż myślałam, że to za mało. Brałam przez jakiś czas jakieś tabletki, aby hamowały głód. Pamiętam, że wyrzucałam jedzenie, całymi dniami myślałam o jedzeniu, o tym ile kalorii spalę podczas treningów i jak wyglądam. Zawsze nosiłam na sobie ogromne bluzy, byle tylko zakryć ciało. Kompleksy mnie zżerały. W każdym lustrze odwracałam wzrok. Często się ważyłam i mierzyłam, a gdy okazało się, że waga stoi albo wzrosła to z dobrego porannego humoru potrafiłam przemienić się w okropną osobę. Jedzenie wtedy kierowało moim życiem. Czułam się jak potwór w swoim ciele i nie chciałam w nim żyć. Bulimia nie dawała mi spokoju przez prawie dwa lata. Przez zaburzenia odżywiania straciłam część własnego życia, nieodwracalnie. Ale na całe szczęście udało mi się pokonać chorobę. Na nowo zaprzyjaźniłam się z jedzeniem. I każdej osobie, która choruje na bulimie, mogę szczerze powiedzieć, że da się ją pokonać. Chciałabym przesłać każdej osobie zmagającej się z tą chorobą wsparcie i stuprocentowe zrozumienie, ale też świadomość, że przy pomocy odpowiednich ludzi można na nowo spojrzeć na jedzenie bez obrzydzenia. Choroba jest w głowie. Ona podpowiada nam okropne rzeczy, które wcale nie są prawdą. Przekształca nasze myślenie na jej korzyść. Zaczyna sterować nami, tak jak jej się podoba. Ale można to zatrzymać i można uwolnić się od niej. Jednak muszę was przeprosić, ponieważ skończę smutnym akcentem. Uważam, że z zaburzeń odżywiania nie da się wyjść w 100%. Przynajmniej w moim przypadku tak jest. Może minąć dużo czasu od wyleczenia się, ale gdzieś tam w środku, bardzo głęboko pozostanie nasza stara, bardzo mała cząstka, która była cząstką w okresie choroby. Możemy z nią świetnie funkcjonować, ale zdarzają się takie momenty, w których ona się odzywa. Bardzo cicho, wręcz niesłyszalnie ale jednak się odzywa. Ale pomimo tego uwierzcie, że warto walczyć. Chciałabym życzyć wam dużo siły i wytrwałości w walce. Pamiętajcie, że na końcu tunelu jest zawsze światełko i właśnie tego światełka wam życzę, jak najszybciej!
Zdjęcie: Eva Charkiewicz
Autorka: Magda Pisarska