Halina Dąbrowska początek przygody

Chcielibyśmy przybliżyć Wam postać HALINY DĄBROWSKIEJ lekarza psychiatry i malarki i zaprosić Was na wernisaż jej prac w Karkowe i licytacji kamyczków namalowanych przez współczesnych artystów, z których zebrane środki zostaną przeznaczone na rzecz naszej Fundacji. Więcej szczegółów już wkrótce.

Urodziła się 17 stycznia 1925 r. w Piotrkowie Trybunalskim. Najpierw była lekarzem psychiatrą, malarką stała się później, gdy już miała 38 lat, uformowaną osobowość i wiele doświadczeń osobistych i zawodowych. Zajmowała się dziećmi, stykała z nieszczęściem ludzkim szczególnie trudnym do akceptacji, nawet dla głęboko wierzącego człowieka. Adam Hoffmann tak o niej pisał, rekomendując do Związku Polskich Artystów Plastyków: „Zdumienie budziło zajęcie się sztuką przez osobę znaną z lotnej inteligencji, ogromnie oczytaną, o wszechstronnych zainteresowaniach. Objawiły się tu utajone potrzeby psychiki, skierowanej może trochę przez przypadek w rejony medycyny, w której chyba tylko postawa aktywnej i bezpośredniej pomocy człowiekowi była zgodna z naturą. W malowaniu z upartą pasją dochodziła do głosu przytłumiona część osobowości znakomitej obserwatorki i człowieka gwałtownvch. a bezkompromisowych odczuć”. Zaczęła malować, gdy syn, dwunastoletni, wyjechał na kilka miesięcy do sanatorium. „Już wcześniej się do tego zbierałam, kupiłam farby olejne (od dziecka nie znosiłam akwareli). Póki dziecko jest małe, kobieta głupieje, staje się biologią”. Tak więc, kiedy miała więcej czasu, zabrała się do nauki języków i do malowania.

Zdawała sobie sprawę ze swoich nieumiejętności, zbyt świadoma, aby ucieszyć się samym faktem, że maluje coś, co się da rozpoznać. Pracowała dużo i metodycznie. Rysowała z natury, i to była podstawowa szkoła ręki, oka i pamięci (twierdzi, że ma bardzo złą pamięć wzrokową), malowała natomiast wieczorami, posługując się uprzednio zrobionymi szkicami. W ten sposób, próbując różnych form wyrazu, budowała swój sposób wypowiedzi i warsztat. Gdy przyjęto ją w 1976 r. do Związku Polskich Artystów Plastyków, była już uformowanym artystą. Miała swój własny świat, wypracowane przez siebie środki wyrazu.

Nie interesowały jej żadne mody, poszukiwania artystyczne; chciała wyrazić to, co miała do powiedzenia. Malowała przeważnie Kraków, ale nie Wawel, nie kościół Mariacki, lecz rozwalające się kamienice, odpadające tynki, starość i zniszczenie. Szczególnie bliska była jej dzielnica Kazimierz. „Wie Pan – powiedziała kiedyś – chodzę wieczorem z Mikusią na spacer. Chcę nawet pójść gdzieś na Planty, na Rynek, a okazuje się, że zawsze jest to Kazimierz”. Bliski jej znakomity malarz, Adam Hoffmann, tak ją scharakteryzował w opinii dla Związku Polskich Artystów Plastyków: „W tej posępnej codzienności maluje człowieka samotnego, starego, kalekiego: zwykły dzień u schyłku życia, u końca drogi”. W jej obrazach ważny jest każdy szczegół. Nawet ten na odległym planie malowany jest z uwagą i pietyzmem. Pozornie zbliża to jej malarstwo do stylu wypowiedzi „naiwnych”. Pozornie, ponieważ „poetyka” jej obrazów jest intelektualnie przemyślana, wcale nie naiwna, specyficzny jest tylko sposób traktowania szczegółu. Każdy ma swój sens ideowy i zarazem malarski, ważny, ponieważ czemuś służy. Człowiek, kikut drzewa, niebo, na którym nigdy nie ma słońca, zmurszały tynk domu, mur – stanowią jednię. W kolorystyce dominują odcienie szarości, brązy, rdzawe plamy czerwieni. Starość, gorycz, codzienność. Jedyny w naszej sztuce tak wyrazisty portret ludzi starych, ostatnich dni ludzi, drzew i ulic. Ludzi starych żałuje malarka nawet bardziej niż upośledzonych dzieci, ponieważ „one może się jeszcze będą mogły jakoś w życiu odegrać, a starzy? Im została, jeśli wierzą, tylko wiara w życie pozagrobowe”. Starość odzwierciedla najlepiej dramat i bezsens życia. „Niech Pan spojrzy, mówiła, twarze starych ludzi są jak zapisane stronice książki, a twarze ludzi młodych są jak puste, białe kartki […] Jako lekarz byłam często bezsilna, sztuka daje mi możność reagowania”.

Kiedy zmieniła pracę i kupiła domek w Łękawicy koło Wadowic, jednym z najpiękniejszych miejsc. jakie można znaleźć nie opodal Krakowa, motyw starości przygasł, w palecie pojawiły się zielenie i błękit. W podejmowanych tematach obrazów zaczął dominować pejzaż, wizerunki zwierząt (Mikusi, kotów) oraz dzieci. Ich portrety świadczą nie tyle o procesach zachodzących w twórczości, ile o zmianach w potrzebach emocjonalnych malarki. Dawniej, siadając przy sztalugach, odpoczywała. „odreagowywała” – jak mówi. Odchodziło od niej zmęczenie, złość. Teraz, gdy malowanie i rzeźbienie stało się codziennym zajęciem, twórczość przestała być formą kompensacji, uwolnienia się od zbyt wielkiego ciśnienia emocji i myśli. W malarstwie odnajduje się „coś zbliżonego do szczęścia”. Sens istnienia w świecie, który skazuje człowieka na samotność i w którym twórczość jest jedną z form przełamania tej samotności.

Halina Dąbrowska zmarła w Łękawicy 20 października 1996 roku.

/ Aleksander Jackowski. „Sztuka zwana naiwną.” Wyd. Krupski i s-ka 1995 /
Grafika: https://www.facebook.com/Dabrowskatworczosc/