Wreszcie koniec.

Mamy to… Wreszcie upragniony koniec. Matura zdana!!!

Koniec edukacji. Wreszcie.

Matura, ukończenie szkoły, to szczególna chwila dla każdego ucznia. Przecież to „egzamin dojrzałości”. Otwierają się nowe szanse, otwiera się dorosłość.

Jestem nauczycielem. Kiedy myślę – szkoła – to oczywiście od razu pojawia się w głowie miejsce pracy. Ale jestem też matką. Szkoła dla mnie jako matki to lata nerwicy, stresu, łez i bezradności.

Szok przeżyłam już w pierwszej klasie szkoły podstawowej, kiedy to na korytarzu nauczycielka poinformowała mnie, że obserwuje moje dziecko i że muszę iść z nim do psychologa, „bo on to jest chyba upośledzony umysłowo”. To nic, że wokół były inne dzieci i rodzice.

Poszłam do psychologa. Mój syn nie był upośledzony. Wiedziałam o tym, ponieważ pracuję w szkole specjalnej i widzę, jak funkcjonuje taki uczeń na co dzień. Ale poszłam, przyniosłam diagnozę i wręczyłam pani wychowawczyni. Po kilku latach okazało się, że syn jest dyslektykiem, co mocno wpłynęło na jego historię.

Kiedy zastanawiam się nad przyczyną wszystkiego co nastąpiło później, zawsze pojawia się przed moimi oczami owa pani i to poczucie odrzucenia. Moje dziecko zostało odrzucone: przez nią, a następnie przez całą klasę. Ten stan pogłębiał się z każdym rokiem, ale ja dowiedziałam się o nim dopiero kilka lat później.

Mój syn przyjaźnił się z chłopcem z zespołem Aspergera. Nikt go nie lubił w klasie, był wytykany palcami, wyśmiewany. Syn siedział z nim w ławce i cierpliwie znosił jego zachowanie.

Chłopcy w klasie zaczęli więc dokuczać synowi. Była to grupa takich liderów klasowych. Najbardziej przebojowi. A kolega, który początkowo przyjaźnił się z synem dołączył do nich. Sam był słaby, ale w grupie nabrał mocy. Choć niewiele różnił się od syna, chętnie przystąpił do kolegów. Zaczęły się wyzwiska, dokuczanie, teksty typu – „jesteś downem”. Ponieważ mój syn jest śniady (taka nasza uroda, nie ma nic wspólnego z narodowością), słyszał – „ty brudasie, czarnuchu”. Na koniec doszło – „ty geju”. Ktoś to wymyślił i tak już zostało. Tak wyglądał każdy dzień w szkole mojego syna. Każdy… A kiedy zaczął się bronić to usłyszał, że będą mu dokuczać póki nie przestanie kolegować się z owym chłopcem, którego nie lubią. Każdy dzień w szkole to był koszmar dla mojego dziecka.

Jak powinna zareagować matka w takiej chwili? Pięści same się zacisnęły, kiedy się o tym dowiedziałam – a dowiedziałam się od innej matki, nie od syna. Popychanie, podstawianie nóg, chowanie plecaka, zabieranie czapki, rękawiczek… Popychadło… Chłopcy, którzy dokuczali, byli najlepszymi uczniami w klasie. Uczniami chwalonymi, dobrze się uczącymi, chłopcy z tak zwanych dobrych domów.

Uczucie bezradności jest najgorsze. Co można zrobić?

Kiedy dowiedziałam się, że chłopcy śmieją się z mojego syna również dlatego, że wychowuję go sama, że nie ma ojca – zagotowało się we mnie. Rozmowa z wychowawcą, prośba o zebranie rodziców owych agresorów i mój wykład o tym, jak bardzo nie życzę sobie by wtrącali się w moje życie, bo ja do ich domów nie zaglądam, i że nie wierzę by tekst o samodzielnym wychowaniu pochodził od dzieci. To zasługa rodziców.

Czy to coś pomogło? Nie. Ciąg dalszy był w gimnazjum.

Zastanawiam się skąd to się bierze. Dlaczego dzieci z pełnych domów, chwalone i wyróżniane za naukę, są agresorami? Dlaczego taką przyjemność sprawia dręczenie innych? I dlaczego ciągle brakuje świadomości konsekwencji takiego zachowania? Psychika małego dziecka jest słaba, różnie mogło skończyć się dręczenie mojego syna. Media dostarczają krwawe obrazy samobójstw czy nagłego wybuchu agresji kończących się śmiercią młodych ludzi. Popularne też są ucieczki w dopalacze i narkotyki. Nic takiego nie stało się w przypadku mojego syna, ale mogło tak się skończyć… Tymczasem owi chłopcy żyją sobie zadowoleni i szczęśliwi.

Przerażająca jest bierność szkoły, czy wręcz podkręcanie takich sytuacji. Jeśli nauczyciel bierze zeszyt dysgrafika i mówi, że: „tak paskudnie to nie piszą nawet w przedszkolu”, daje on sygnał klasie, ze to dziecko jest gorsze, że można się z niego naśmiewać. Kiedy nauczyciel mówi: „nie ma dyslektyków, tylko matołki”, daje pozwolenie by traktować jak matołka dziecko, które tak naprawdę musi poświęcić dwa razy więcej czasu na naukę.

Ale wreszcie mam spokój… To już jest koniec.

Autorka: EwusiaaL